I zaczyna sie wspaniały dzień.
Wstałem o 4.00 rano do pracy. Na szczeście tylko do 12.00 bo trzeba sie jeszcze spakować i coś "zjeść" przed samolotem. Zaneta niestety pozostaje w domu: nie dostała urlopu. Więc do kompani pozostaje mi mój kuzyn Piotrek, który dołączy do mnie w Przemyślu. Tak wiem jest to szaleńczy pomysł jechać w ten sposób, ale jakos tak wyszło. Nie było lepszego połączenia.
Teraz dalej.
Na lotnisko docieram bez najmniejszych problemów. Odprawa i juz w samolocie do Krakowa. I co tam widzę: hordy Anglików w koszulkach z napisem "Kraków 2010" którzy juz zaczynają imprezę.
Lądujemy w Krakowie odrobine wcześniej. Co mnie nie raduje bo pozostaje mi nadal 5 godzin czekania na pociąg do Przemyśla.
Teraz dylemat jak dojechać do dworca kolejowego. Są dwie pocje albo autobusem albo kolejka. Wybieram autobus mam za duzo czasu so czekania więc ta opcja jest OK.
Teraz PKP szukałem czynnej kasy biletowej ponad 40 min. Kupiłem bilet i znalazłem przechowalnie bagażu. Ruszam na Kraków.
Docieran na Rynek Krakowki i czyję sie jakbym nie wyjechał z Londynu. Zasiadam w ogródku jednej z restauracji a tam kelnerka zapytuje mnie po angielsku co podać. No może Europa zawitała na Rynek ale nigdzie indziej w tym mieście.
Jeszcze czekanie na pociÄ…g i jazda dalej. A pociÄ…g to widmo tylko 3 wagony i zajebany ludzmi jak sardynki w puszce. BiorÄ™ poprawkÄ™ "Jestem W Polscse".